sobota, 17 października 2015

Rozdział 19


Widzę tylko ciemność, a w tle szelest ubrań i głosy. Jest mi przyjemnie ciepło i miękko. Chcę otworzyć oczy ale one nawet drgną. Jakby ktoś mi je przykleił. Przekręcam się na bok i wtulam w coś miękkiego. Nie chce mi się wstawać, choć pewnie Kate zaraz mnie obudzi. Czuję czyjąś dłoń na moim czole i słyszę głębokie westchnienie.
- Gorączka spadła ale czemu się nie budzi? - pyta delikatny kobiecy głos.
- Nie mam pojęcia, ale to nie było normalne. To musi dziać się już jakiś czas – odpowiada ktoś, a ja niechętnie się wiercę i powoli otwieram oczy z niechęcią. W pokoju panuje półmrok, a koło mnie siedzą dwie postacie. Mrugam by przyzwyczaić się do światła.
- Co się stało – pytam marszcząc brwi
- To my powinniśmy się ciebie o to spytać. Nie wróciłaś wieczorem do pokoju, twoi przyjaciele zaczęli się martwić i zgłosili mi to. Szukaliśmy cię po całym terenie szkoły, a gdy cię znaleźliśmy byłaś w stajni. Całą rozpalona, krzycząca i wijąca się. Nie mogliśmy cię obudzić – moja mentorka mówi zmartwionym głosem.
- Nic.... Po prostu miałam koszmar – tłumaczę się spuszczając głowę
- Co ci się śniło? - dopytuje, a ja kręcę przecząco głową. Nie chcę o tym mówić. Tyle razy widziałam moją śmierć, że nie chcę tego wspominać. Wstaję powoli i kieruję się do wyjścia. Chcę jak najszybciej się stąd ulotnić. Jestem prawie przy drzwiach, gdy ktoś chwyta mnie za ramie i odwraca. Stoję twarzą w twarz z dyrektorką która trzyma moją brodę tak bym patrzała jej prosto w oczy. Czuję jak nagle ogarnia mnie strach, a jej oczy zmieniają barwę na złotą.
- Nie musiałabym tego robić gdybyś powiedziała nam od razu. Jest to teraz bardzo istotne. Więc, od kiedy śnią się ci koszmary.
- Koszmary zawsze się zdarzają. Każde dziecko ma koszmary – czuję jakby coś wymuszało ze mnie prawdę. Przecież to prawda, tak ?
- Od kiedy śnią się ci sny podobne do dzisiejszego? -mówi inaczej
- Jakiś czas przed moimi urodzinami.
- Co ci się śni – docieka
- Śmierć – odpowiadam szeptem próbując się jej wyrwać. Niestety, trzyma mnie w stalowym uścisku. 
- Czyja?
- Moja. Zawsze moja. Zawsze inna – odpowiadam ze łzami w oczach. Cecile puszcza mnie, a ja ześlizguję się po ścianie. Mam wrażenie, że reaguję na wszystko zbyt emocjonalnie ale cóż już taka jestem. Nie powinna wymuszać na mnie tego. To jest moje życie, a nie jej. Posiada taki dar to nie znaczy, że powinna go tak używać. Biorę głęboki oddech i zbieram się w sobie. Nie chcę więcej okazywać swoich słabości. Już za długo użalam się nad sobą. Niby jestem tak potężna więc nie przystoi takie zachowanie. Wstaję podnosząc głowę wysoki z godnością. Zabieram swoją bluzę która leżała na szafce i nie zwracając na nic uwagi kieruję się do wyjścia. Mam serdecznie dość tej nienormalnej sytuacji. Gdy wychodzę dostaję małego szoku. Jestem jakby w jakimś salonie. Czyli to chyba jest mieszkanie Grace...? Teraz dopiero zdaję sobie sprawę z całej sytuacji. Przed chwilą spałam sobie spokojnie a teraz czuję się jakby miała zaraz wybuchnąć. Co się ze mną dzieje? Siadam na parapecie by ochłonąć. Słyszę z pokoju ożywioną rozmowę ale nie interesuje się tym. Teraz jedyne co mnie obchodzi to by nie wystrzelić i nie powiedzieć czegoś do dyrektorki. Nie chcę niczym obrazić Grace, bo szczerze przywiązałam się trochę do niej. Jasne, nadal mnie denerwuje ale w pozytywny sposób. Oparłam głowę o przyjemnie chłodną szybę i zaczęłam oceniać salon. Był całkiem ładny. Nieduży o kremowych ścianach, szaro-niebieska duża puchowa kanapa z fotelami. Czarna plazma nad kominkiem. Wątpię by kiedykolwiek był używany, jedynie jest dla ozdoby. Wisiały również różne obrazy, portrety, pejzaże i abstrakcja. Nie wiem czy są to jakieś konkretne czy tak po prostu bo się komuś podobały. Drzwi od pokoju otworzyły się a w nich stanęły kobiety.
- Dobrze, że nigdzie nie poszłaś. Ze względu na późną godzinę i twoje koszmary chcę byś tu spała i na początku coś zjadła - mówi spokojnie, a ja czuję się jak małe dziecko.
- Ale ja nie... - nie daje mi dokończyć
- Nie ma żadnych ale. Proszę cię przestań w końcu mi się stawiać i traktować mnie jak zagrożenie – mentorka zaczyna przybierać poważny ton.
- Ale ja tak pani nie traktuję – tłumaczę się szybko.
- Tak więc dobrze. Zaraz przyniosę ci piżamę coś do jedzenia i pójdziesz spać. Prawdopodobnie jutro kogoś poznasz więc się wyśpij. Gdyby coś się działo jestem obok. W razie czego obudzę cię – zapewnia mnie i odsyła do tego samego pokoju w którym się obudziłam. Wyszło na to że zjadłam budyń śmietankowy i założyłam słodką piżamę w misie. Wyjątkowo dziś nie miałam skrupułów by zasnąć. To łóżko było wyjątkowo miękkie.

                                                            ~&~

Jak widać coś napisałam. Mam nadzieje, że nie ma dużo błędów bo sprawdzałam kilka razy. Ten rozdział był pisany długo..... Cały czas dostawałam blokadę i nie mogłam ruszyć. Jestem w nowej klasie i stwierdzam, że jest ze mną coś nie tak. Jak zwykle nie mogę znaleźć sobie znajomych. Może dlatego, że nie chcę z nimi chodzić na piwo, nie palę bo po co. Nie maluję się bo jakiś nie mam zamiaru mieć tone tapety jak niektóre i nie mam chłopaka. Tak patrzeć z ich perspektywy to może jestem nudna. Jedyne co mi się podoba to noszenie munduru i musztry *.* Hehe jedyny plus. Mam nadzieje, że u was dzieje się lepiej. I nie zabijcie mnie (jeżeli ktoś jeszcze czyta )     

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział 18

- Jestem najgorszą czarownicą na świecie... - jęczę w poduszkę Kate. Dziewczyna Głaszcze mnie po plecach uspokajająco. Znów nawaliłam. Jestem tu od dwóch tygodni, a jedyne co poprawnie udało mi się zrobić to zmienić kolor włosów i podnieść książkę. Co z tego, że latała po klasie jak ptak, ale się podniosła.
- Nie przesadzaj. Jesteś dobrą czarownicą ale musisz nauczyć się panować. Staraj się – łatwo jej mówić. Jej wszystko wychodzi. Jest białą, a jej magia jest po prostu piękna. Nie to co moja, tylko powoduje zniszczenia.
- Ćwiczę na lekcjach i dodatkowo z tą rudą jędzą i mentorką. Dziś rozsadziłam ławkę, a okno pękło na pół. I to się nazywa dobra czarownica, czy czarownica destrukcja? Jedyny plus tego to jest to, że wczoraj miałyśmy w pokoju jezioro cukierków. - zaśmiałam się na wspomnienie min sprzątaczek. Jedynie co mogłam zrobić to powiedzieć przepraszam z miną zbitego psa. Nagle ktoś zapukał do okna. Kate wstała i otworzyła.
- Co nas ominęło? - piszczy podekscytowany Max, a za nim wszedł Zack. Nasi przyjaciele od problemów. Zawsze potrafią mnie rozbawić. Max jest wysoki z włosami czarnymi jak smoła. Natomiast Zack to ciemny blondyn. Obydwoje są nieźle zbudowani. Tu chyba nie ma brzydkich chłopaków.
- Mówiłam wam byście nie chodzili po tym cholernym gzymsie! - beszta ich nadopiekuńcza Kate.
- Ależ Kat'uś... To jak mieliśmy się tu dostać? Przecież nie możemy wchodzić do Waszego skrzydła - tuli ją Max. Czasami nie wiem czy on coś do niej czuje czy jednak nie. Obydwoje się tak zawsze zachowują.
- Ominęło Was jedynie moje użalanie się nad sobą - prychnęłam pod nosem siadając.
- Och Ev.. Pogódź się z tym, że jak czarujesz coś zawsze wybucha - śmieje się Zack skacząc na mnie. - No... Już! Rozchmurz się! Rusz swój zgrabny tyłeczek. Koniec smutnienia! - ta... chłopacy są bardzo otwarci i przyjacielscy. W przeciwieństwie do mnie. Próbuję zwalić chłopaka z moich kolan ale ten siedzi uparcie.  
- Zack zejdź z moich kolan do jasnej cholery. Nogi mi odpadają, ciężki jesteś! Chcę wyjść! - jestem zła i smutna. Nie mam ochoty na żadne wygłupy. Ten zdziwiony zszedł potulnie. Westchnęłam i włożyłam buty i szarą kurtkę. Bez słowa wyszłam zmierzając w niewiadomym mi kierunku. Po prostu szłam gdzie mnie nogi poniosą. To chyba przez zbliżający się mój krwawy księżyc mam taki parszywy humor. Wzdycham, zdając sobie dopiero sprawę z tego. Cudem nie spotkałam kogoś po drodze. Może dlatego, że zbliża się pora obiadowa? Na dworze jest już chłodno, a mi nie chce się słuchać pouczania przyjaciółki gdy wychodzę bez kurtki. Ściągnęłam ją. Nie moja wina, że mi jest zawsze gorąco. To chyba wina ognia który we mnie jest choć nadal nie potrafię nad nim panować. Nic, zero. Nawet iskry nie wywołam. Kieruję się w stronę mojego ulubionego miejsca, stajni. Jest ogromna. Na dole jest miejsce dla trzydziestu koni, a góra jest cała wypełniona paszą, sianem i różnymi innymi rzeczami. O dziwo dostałam się na zajęcia z jazdy konnej, choć na razie nie było żadnej. Pamiętam jak powiedziano nam: „Konie to nie duże psy które wystarczy tylko wyprowadzić. Trzeba przy nich pracować, poświęcić im czas. Nie wyobrażajcie sobie scen jak z romansów. Tu trzeba ciężkiej pracy i zaangażowania, więc jeżeli nie boicie się pobrudzić i połamać paznokci to zostańcie, a jeżeli nie to odejdźcie i nie zajmujcie miejsc". Tymi słowami zdobyto sobie u mnie szacunek. Wchodząc do środka od razu otula mnie przyjemny zapach koni. Biorę zgrzebło i idę do boksu mojej kochanej Wan. Czarnulka rasy Fryzyjskiej. Jest dobrze zbudowana, tak jak powinna według rasy, ale i tak piękna. Wchodzę przerywając jej jedzenie.  
- Hej moja piękna – mówię podchodząc do niej. Pogłaskałam ją po pyszczku i uszach. Prycha zadowolona i bierze się z powrotem do jedzenia. Zaczynam ją czesać nucąc sobie. Bardzo mnie to uspokaja. Gdy ręka zaczyna mnie boleć odkładam szczotkę na miejsce i żegnam się z czarnulką. Nie chcę wracać do pokoju, a obiad już dawno minął. Poszłam po schodach na górną część stajni. Wskoczyłam do sterty siana i położyłam się w niej. Coś wpełzło mi na brzuch. Podskoczyłam jak opętana ze strachu. Spojrzałam w tą stronę i co zauważyłam? Rudą kulkę o imieniu Nala. Znów położyłam się i biorąc kota na brzuch. Kate ją kocha nad życie.  
- Ty też maleńka nie chcesz dziś towarzystwa? - pytam ją głaszcząc. Ta miauknęła do mnie i ułożyła się na piersi mrucząc słodko.  

Jestem w wesołym miasteczku. Uciekam. Ktoś z długim nożem biegnie za mną. Krzyczę na pomoc, ale oni jakby nas nie widzieli. Biegałam wśród ludzi by go zgubić ale na marne. On jest za mną. Chce mnie dorwać. Czemu...? Co ja takiego zrobiłam? Przyszłam tylko pojeździć na karuzelach. Potykam się i wpadam do basenu z wodą. Olbrzymie piłki z ludźmi w środku kręcą się wokół mnie. Ktoś ciągnie mnie do góry za włosy. Jęczę z bólu i się podnoszę. To ten sam mężczyzna. Ma maskę na twarzy jak z jakiegoś horroru. Płaczę widząc nóż... 

poniedziałek, 6 lipca 2015

Nie wiem jak będzie dalej...

Od pojawienia się 17 rozdziału minęły prawe dwa miesiące. Było bardzo mało wejść i moje chęci bardzo opadły co do chęci pisania. Po prostu straciłam motywację! Dopiero od niedawna zaczęli się pojawiać czytelnicy i dlatego się pytam czy chcecie nadal bym to ciągnęła. Od razu mówię, że nie obiecuję regularnych rozdziałów. Wakacje itp.... sami rozumiecie  

środa, 20 maja 2015

Rozdział 17



Słyszę jak dziewczyna wciąga głośno powietrze. W życiu nie będę się kolegowała z kimś tak kłamliwym. Próbuje się wziąć, pod łaski mentorki. Ja nie mam zamiaru.
- Dlaczego jesteś tak negatywnie nastawiona? - zwraca się karcąco kobieta
- Bo nie jestem ślepa. Nie mam zamiaru udawać kogoś kim nie jestem i przymilać się na siłę. Nie będę zabawiać się w klauna - mówię dumnie podnosząc głowę. W moim głosie można było wyczuć całą niechęć skierowaną do obu osób znajdujących się w pomieszczeniu.
- Nie musimy mówić wszystkiego co czai się w naszych myślach. Twój niewyparzony język może narobić ci wielu kłopotów. Nie powinnaś się zwracać takim tonem do kogoś kto może wiele dla ciebie zrobić - jej sposób mówienia jest trochę podobny do mojego co mnie drażni. Uśmiecha się dumnie. Skąd u mniej takie opanowanie ja się pytam? Na jej miejscu bym się przynajmniej trochę wściekłą. A ona co ? Wygląda na wręcz dumną.
- Mój niewyparzony język będzie dla mnie zgubą i błogosławieństwem. Nie będę od niej zależna tylko dlatego, że jest starsza i silniejsza. Może nie umiem posługiwać się jeszcze magią, ale to nie znaczy, że mam się jej słuchać. Nauczycieli będę ale nie jej. A z zapoznaniem się ze szkoła pomoże mi Kate, tak samo jak mnie tu przyprowadziła.
- Nie mów że jesteś słaba skoro nie znasz jeszcze swoich możliwości! - uniosła się co mnie zdziwiło. Ja przed chwilą warczę prawie na nią i nic a tu. Bum! Nie powiem trochę mnie to zdziwiło.
- A jaką ja mogę mieć moc? Pani zna lepiej moją przeszłość, niż ja. Nie wierzę w to co wcześniej pani mi mówiła. - mój głos teraz stał się trochę ciszy i tak jakby smutny. Nie chciałam tego przy tej farbowanej lali. Nie chciałam okazywać choć trochę słabości, ale rzecz w tym że jestem słaba. Kobieta wstaje z siedzenia i powoli podchodzi do mnie i opiera się o biurko.
- Dziecko się zaraz popłacze - szepcze Melisa. Patrzę na nią gniewnie. Że mi się musiała akurat taka franca trafić!
- Meliso wyjdź - odezwała się mentorka lodowatym głosem w którym można było wyczuć jawną groźbę. Dziewczyna wzdrygnęła się na to, ale posłusznie wyszła. Zostałyśmy same...
- Eve uwierz wreszcie w siebie. Masz potężną moc, ale nie możesz o niej na razie nikomu powiedzieć. Musisz zacząć choć trochę panować nad mocą. Tak będziesz bezpieczniejsza. Gdyby pytał cię ktoś jaka jesteś, czy białą czy czarna to powiedz, że czarna. Chodzi o rodzaj magi która płynie w twojej krwi.
- A skąd pani jest taka pewna.
- Jestem pewna. Uwierz mi, że wszystko będzie dobrze.
- Nic nie będzie dobrze. Nie wiem czy nie byłoby lepiej gdyby nie wiedziała że jestem czarownicą. Że mam innych prawdziwych rodziców. Może moje życie byłoby całkiem inne gdybym oni mnie wychowywali... może lepsze. - mówię to co mi siedzi na sercu. Od pewnego czasu ta myśl nie daje mi spokoju. I jeszcze jedna myśl... czy gdybym nie była w niebezpieczeństwie, czy by mnie zostawili bym była z nimi. Zaczynam się robić jakąś memlą. Muszę przestać! Patrzę na kobietę a na jej twarzy dostrzegam tylko okropny smutek
- Gdyby mogli na pewno byłabyś przy nich i wiem, że twoja mama bardzo tego chce. Twój ojciec również bardzo cię kochał i był gotów umrzeć by cię chronić. Jego wielki skarb. Bardzo się cieszył na wieść o tym, że się urodzisz. - mówi nie patrząc mi w oczy tylko w przestrzeń za mną. Bardzo mnie to dziwi, że wie aż tylko skoro niby byłam specjalnie ukryta w innym domu by mnie nie znaleziono. W mojej głowie tli się jedna myśl ale odstawiam ją na bok po to przecież niemożliwe - Przepraszam cię - szepcze cicho a ja stoję jak wryta
- Za co mnie pani przeprasza ? - pytał półgłosem nadal nic nie rozumiejąc. Przez chwilę trwa niezręczna cisza, wzdycha ciężko i w końcu przenosi wzrok na mnie
- Zapomnij o tym. Wymsknęło mi się coś niepotrzebnego. Idź już na lekcję bo się spóźnisz - spławia mnie szybko i znów siada za biurkiem grzebiąc w papierach. Wychodzę z zamiarem wypytania Kate co wie na jej temat
                                                                        ^&^
- Bardzo mało o niej wiem. Jest bardzo tajemnicza. No tak samo jak jej cały ród. Nie dopuszczają do siebie byle kogo tylko tych najlepszych. No i to tyle nie licząc ze jest bardzo ostra dla niektórych, a jak ma swoją podopieczną i złapie ją na wykroczeniu to ja wolałabym nie być na tej osoby miejscu. - mówi spokojnie dziewczyna gdy jemy obiad. Hym.... pyszne spaghetti
- Jakie na przykład kary? - pytam zaciekawiona i lekko przestraszona. Ja jestem jej podopieczną i wolałabym wiedzieć...
- Niby standardowe, ale u niej wydają się gorsze. Np: czyszczenie stajni i oporządzanie koni, mycie toalet, czyszczenie sali treningowej, pomaganie w kuchni i takie tam. Ale najgorsze jest, że mieszkasz u niej. Nauczyciele mają tu w zamku jakby swoje mieszkania. Kuchnia, pięć sypialni, toalety. Gdy jakiś uczeń narobi sobie kłopotów trafia do jednej z czterech przeznaczonych dla nas sypialni. Jesteś całkowicie pod jej kontrolą. Nie możesz nigdzie wyjść, po lekcjach siedzisz tam cały czas i się uczysz, a nie którzy używają magi na nas wtedy... Przeszukują wszystkie twoje myśli jak się stawiasz i nie chcesz ulec potrafią zadać ból by cię tylko złamać. Twoja mentorka niby słynie z takich technik, ale nikt dokładnie nie wie. Chodzą tylko plotki jej metodach"wychowawczych" - szepcze podniecona tym wszystkim dziewczyna choć ja nie widzę w tym nic do fascynacji. Wręcz przeciwnie do niej, zaczynam się bać o siebie i mój niewyparzony język. Nie chcę by ktoś wchodził mi do głowy.

poniedziałek, 4 maja 2015

Rozdział 16

Nie wiem jakim cudem, ale siedzę w ostatniej ławce. Jakim cudem? U mnie w szkole najczęściej zajmowała to miejsce "elita" klasy. Dotarłam do klasy krótko przed dzwonkiem. Ta szkoła jest naprawdę olbrzymia, a ta sala znajduje się na drugim końcu szkoły. Kate ma po prostu motorek w du.ie. Byłam niemal ciągnięta za nią. Teraz gdy siedzę mogę odetchnąć.
- Dzień dobry wszystkim - wchodzi uśmiechnięta kobieta, o długich kasztanowych włosach zwiniętego w kłos na boku. Na pierwszy rzut oka ma trochę więcej, niż trzydziestkę. Przeczytała obecność na której już byłam pod numerem 8. Dziś w trafiłam na lekcję co nas osłabia. To chyba dobrze dla mnie skoro dopiero przyszłam, prawda?
- Jest to podobne jak u zwykłych ludzi. Narkotyki i papierosy w większej części osłabiają nasze moce, ale alkohol prawie całkowicie je blokuje. Nie tylko sami siebie trujecie, ale narażacie się na niebezpieczeństwo ze strony zmiennokształtnych. - przerywa ponieważ jakiś rudy chłopak podnosi rękę.
- Tak?
- Nie za bardzo rozumiem, o co chodzi z zagrożeniem ze strony zmiennokształtnych. Jestem tu dopiero od tygodnia i słyszałem tylko jakieś pogłoski o próbach porwania. - mówi piskliwym głosem, chyba ma mutację. Ledwo duszę śmiech i czuje, się jak moja twarz jest teraz cała czerwona.
- Oczywiście, Jesteście tu wszyscy od niedawna i nie wiedziałam, że nikt wam nie powiedział chociaż powinien - mówi trochę jakby zniesmaczona zachowaniem swoich znajomych z pracy - Zmiennokształtni od kilku lat chcą stworzyć hybrydę pomiędzy naszą rasą, a ich. Mają zamiar stworzyć w ten sposób coś jakby " super czarownicę" która będzie pod ich kontrolą. Zamierzają zniszczyć hierarchię pomiędzy rasami. Organizują porwania na samotnie czarownice by je potem zapłodnić i urodziły dzieci. Staramy się jak najbardziej zapobiegać taki porwaniom, ale nie zawszę to wychodzi - wzdycha ciężko, a ja nieświadomie podnoszę rękę. Jej wzrok teraz pada na mnie
- A co się dzieje jeżeli porwą kogoś - pytam zaniepokojona przypominając sobie tego wilka którego kiedyś widziałam przez okno.
- Staramy się je za wszelką cenę - mówi prostując się
- Ale...- drążę czując, że to nie koniec opowieści
- Nie zawszę nam wychodzi. Nieraz giną z ich rąk bo są dla nich nie odpowiednie nieraz my jesteśmy zmuszeni. Nie możemy dopuścić by się im udało bo powstanie anarchia, nie tylko po między nami ale także wszystkimi rasami i ludźmi. Sekret który był utrzymywany przez wieki. Znów zaczną się polowania na czarownicę, wampiry i wilkołaki.- dobra... czyli wampiry też istnieją. Dobrze wiedzieć.
- Co się dzieje z tymi, które nie zostają uwolnione.
- Albo same się uśmiercają, a jeżeli tego nie robią i zachodzą w ciążę umierają przy porodzie. Były już dwa takie przypadki i dzieci żyły przez dwa dni i umierały. - kręci smutno głową - Wracając do tematu. Początkujący muszą ostrożnie stosować swoją moc. Wasze organizmy nie są jeszcze przyzwyczajone całkiem do niej. Nadużycie może was osłabić, otumanić, a nawet starci świadomość. Ostrożnie używajcie swoich mocy. - widać było, że chce nas jakoś uspokoić ale nie za bardzo jej się to udało. Wiedziałam ze nie powiedziała że na te biedne dziewczyny także rzucają czar który je zabija. Ciekawi mnie ile osób tak zostało zabitych.
Z wytchnieniem wychodzę z klasy. Miała być to zwykła spokojna lekcja, a dla mnie jednak nie była. Coś kręci mnie w żołądku przez tą lekcję. Pierwszy dzień i takie coś. Idę do Kate która czeka na mnie pod klasą od angielskiego gdzie mamy razem lekcje.
- Chodź twoja mentorka mnie złapała i prosiła bym cie do niej przyprowadziła - mówi nadal się uśmiechając jak zawszę. Uradowana i pełna entuzjazmu ciągnie mnie pod korytarzu pełnym uczniów. Nie mam pojęcia jak mam teraz mówić do mojej mentorki. Specjalnie przybyła do mojej szkoły. Powiedziała mi tyle rzeczy, za które mam ochotę jej trzasnąć. Zatrzymujemy się pod samą 329, a ja już chcę uciekać.
- No już wchodź. Nie stój tak jak słup soli. Wchodź... - puka i wpycha mnie w drzwi, które otworzyła. Mało nie ląduję na środku jej gabinetu. Patrzę teraz na nią ze stalowym udawanym uśmiechem.
- Miło cię widzieć Eve. Chcę cię z kimś poznać i mam nadzieję, że się polubicie. Nie chcę by moje podopieczne się kłóciły - mówi miło, ale nadal w jej glosie można było wyczuć rozkaz. Chwilę później gdy usadowiłam się na kanapie wchodzi dziewczyna, o jakby czarnych oczach i farbowanych rudych włosach. Na twarzy miała chyba z tonę tapetu która sporo przyciemniała jej skórę. Dziwnie to wygląda ręce blade, a twarz pomarańczowa. Szczerze jej oczy mnie przerażały.
 Eve to jest Melisa. Melisa to Eve moja nowa podopieczna. Mam nadzieję że się polubicie i pomożesz jej się przystosować do nowej szkoły. Liczę na ciebie - popatrzałam na nią pytająco. Czy ona chce ze mnie zrobić takie dziwadło jakim ona jest? Chce by mi pomagała, a ja chcę jak najszybciej uciec. Melisa patrzy się we mnie jakby chciała mnie zabić gołymi rękami gdyby mogła.
- Oczywiście Pani profesor - mówi milutko i zwraca się do mnie tak samo, ale w jej wzroku czają się noże - Z chęcią oprowadzę cię po szkole.
- Mam szykować już sobie grób, bo coś czuję że moja śmierć będzie szybsza, niż teraz planowałam - zwracam się do Grace a jej mina zrzednie.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rozdział 15

Stoję przed drzwiami mojego nowego pokoju, w którym będę mieszkać jeszcze 4 lata jak się dowiedziałam rano. Za mną stoi jakiś strażnik, który miał mnie tu odprowadzić. Pukam lekko i słyszę „proszę”. Gdy wchodzę do pokoju, widzę blond loki szukające czegoś w jednej z szaf. Ciuchy latały we wszystkie strony. Pokój był nawet duży miał wszystko po dwa: dwa okna pośrodku, szafy, biurka, łóżka, komody. Ściany pokoju były pomalowane na łososiowy kolor. Tyle mojego szczęścia, że nie jakiś intensywny róż. Szczerze mówiąc był nawet ładny. Po środku leżał okrągły dywanik o tym samym kolorze. Gdy dziewczyna wreszcie wyłoniła się, mogłam dostrzec jej prawie dziecięcą urodę i szeroki uśmiech.
- Boże, ty jesteś moją nową współlokatorką tak? Jejku jak się cieszę, że nie będę już sama. – skacze wokół mnie i zaczyna przytulać. Teraz naprawdę wyglądała jak dziecko, bardzo szczęśliwe dziecko. - Proszę nie okaż się tylko wredną suką.
- Yy... postaram się. – mówię zakłopotana jej śmiałym wyznaniem.
- Och, dobrze. Za chwilę śniadanie. Gdzie są twoje rzeczy? Masz już plan lekcji ? Może będziemy na kilku lekcjach razem. Byłoby świetnie! - ile w tej dziewczynie entuzjazmu i energii. Aż zaczyna mi się udzielać.
- Moje rzeczy przyniosą później. A plan kiedy dostanę?
- A pewnie ktoś ci je przyniesie podczas śniadania. Kto jest twoim mentorem? Moim jest Brian Lockom uczy szermierki. - co? Nic nie rozumiem? Nikt mi jeszcze o tym nie mówił.
- Chwilkę bo nie łapię. Mentor? Lekcje szermierki? Naprawdę nie rozumiem. – czuję jakby była najgłupszym dzieckiem na świecie, któremu trzeba wszystko tłumaczyć.
- Jejku, ty naprawdę mało wiesz o naszej szkole. – zaśmiała się – Mentor to osoba, która jest jakby naszym opiekunem. Kroś podobny do rodzica, ale nie całkiem. Nauczyciel wybiera sobie osoby, którymi będzie się opiekował. Niektórzy nie mają nawet jednego, a inni dużo. A jeżeli chodzi o lekcje szermierki to tak mamy je. Dokładnie to mamy wybór, lekcje szermierki lub zajęcia konne. Ale na te drugie ciężko się dostać, bo profesor Lora jest bardzo wymagająca i surowa, jeżeli chodzi o dopuszczenie nas do koni. Niewielu się dostaje. Ja niestety byłam w tym większym gronie i podpadłam. - powiedziała trochę smutniej – Dobra, a teraz proszę cię pomóż mi znaleźć niebieski sweterek.
Przeszukałyśmy połowę jej szafy i nareszcie natrafiłyśmy na niego. Jejku, ile ta dziewczyna ma ciuchów. Na śniadanie miałam wybór płatki, budyń i jakieś kanapki. Wybrałam budyń czekoladowy. W czasie, gdy jadłam dostałam plan. Miałam „ BIO”?
- Kate? Co to jest „BIO”? - pytam burzę loków.
- A to jest Bezpieczeństwo i ochrona. Nie wiem z kim będziesz miała lekcję, ale będą ci tam mówili czego nie powinnaś robić i co cię osłabia. Nudy.. - zrobiła skwaszoną minę.
- To chyba bez stresu lekcja.
- Ta.. Pokaż kto jest twoim mentorem – i kartki już nie było. Przez chwilę jakby szukała czegoś. Nagle z jej twarzy zszedł uśmiech z ust.
- Ej, co jest? - pytam próbując dojrzeć co zobaczyła.
- Nic tylko masz niezłą mentorkę. Ma tylko jedną podopieczną. Bardzo zdolną swoją drogą. Bardzo rzadko kogoś bierze. – mówi takim dziwnym tonem. Takim nierozpoznawalnym?
- Kto to? – pytam ciekawa.
- Profesor Morgan. – mówi.
- A jakże inaczej... – mruczę pod nosem.
- O, a tak swoją drogą mam nadzieję, że nie masz uczulenia na kot,y bo mam pewnego rudzielca. – uśmiecha się szeroko na wspomnienie kota.
- Spokojnie nie mam. Nawet lubię koty. – przyznaję szczerząc się jak głupia.
Kiedyś po kryjomu przemyciłam jednego czarnucha. W gruncie rzeczy został odkryty i oddany do SCHRONISKA.
- To dobrze, bo to naprawdę miła, ruda kulka.
- Fajnie, będę miała kogo trzymać na kolanach.

- Świetnie! Dobra, chodź, bo masz lekcje na końcu szkoły, a sama na pewno nie trafisz. – zaśmiała się.
                                                                                         *&*
Stwierdzam, nie potrafię pisać dłuższych rozdziałów XD Postaram się w tym tygodniu dodać jeszcze jeden. A w związku z dodatkiem obserwatorzy. Szablon może ładny ale przez niego nie mogę dodać go. Jeżeli ktoś chciałby dodać bloga i być na bieżąco a nie wie jak to proszę. Krótka instrukcja  

Skupiaj link bloga ---> Wejdź na stronę blogera ---> Z lewej strony jest napis "Dodaj" ---> Wklejasz link ---> Klikasz "Obserwuj i jest :D  A tak wgl jak wam poszły egzaminy? Ja wolę nie sprawdzać 

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział 14

Leżę kręcąc, się we wszystkie strony. Nie, żeby łóżko było nie wygodne, ale jakoś jest mi tak dziwnie tu. Nowe miejsce, szkoła, życie. A co jeśli nie jestem czarownicą, albo jesteś jakaś słaba i będę wyśmiana za swoją odmienność jak kiedyś? Dopiero teraz zaczęłam, się nad tym zastanawiać i się bać. Wątpię, że jestem jakaś wyjątkowa. Nadal wątpię, że jestem czarownicą, a co dopiero mówić o jakiejś wyjątkowości. Niby jestem "strażniczką ognia ". Bogowie ratujcie. Może jednak jestem w jakimś reality show i coś mi dorzucili? Ta myśl cały czas kręci mi się po głowie, ale wszystko wygląda tak realnie... Wkurzam się i wstaję zakładając buty. Przecież wszyscy śpią, więc nikt mnie nie będzie widział. Idę na tyły szkoły do ogrodu. Na samym wejściu widzę mały plac wokół drzew, a na środku fontanna otoczona ławkami. Kwiaciaste krzewy, które kwitną nocą a także to co w dzień teraz są zawinięte w paczki. Przyjrzałam się fontannie i stwierdzam, że jest piękna. Wijące się drzewo we wszystkie strony, a u jego podnóży panna z małą sarną. Po twarzy kobiety ciekną bardzo widoczne łzy. Cała konstrukcja jest wykuta z szarego kamienia. Ktoś musiał nieźle się nad nią napracować. Siadam pod dużą wierzbą tak by nikt mnie nie widział. Bawię się zalążkami. Najbardziej zastanawia mnie w tym ogrodzie to, że jest już prawie zima a tu tak zielono i przyjemnie. Zamykam oczy i wsłuchuję się w szum wody. Nawet sobie nie wyobrażałam, że może to być takie przyjemne. Moją ciszę przerywa stukot kopyt i parsknięcia. Zaciekawiona idę w tym kierunku, który niestety prowadzi przez krzaki. Aj nie wiem w jakim stanie będzie moja piżama. Przeszłam kawałek i wylądowałam za jakimś dużym budynkiem a koło niej była średniego rozmiaru zagroda. W niej wierzgał kremowy koń! Tu są konie a ja nie wiedziałam ! Podchodzę no niego powoli z wyciągniętą ręką.
- Hej maleństwo - mówię powoli podchodząc bliżej. Co on robi sam na wybiegu nocą? Zaczynam nucić kołysankę.
Ja chcę spać, chcę zobaczyć białe myszki
Ja chcę spać, może miłość mi się przyśni
Ja chcę spać, w moim małym pokoiku
Ja chcę spać, bez hałasu i bez krzyku
Stój, kto idzie? To mój mały miś pluszowy
Stój, kto idzie? Kolorowy sen baśniowy
Stój, kto idzie? Jakaś gwiazdka z nieba spadła
Stój, kto idzie? Dobra wróżka sen odgadła
Głaszczę go po pyszczku nadal nucąc. Chyba lubi jak mu się nuci, bo opuścił uszy i daje mi się spokojnie głaskać. Siadam na górnej belce ogrodzenia i nadal głaszczę go. Mam zamiar już zejść i być z nim w zagrodzie, ale jakieś silne dłonie pociągnęły mnie w przeciwnym kierunku. Z moich ust wydał się pisk paniki a koń zaczął szaleć. Gdy jestem już na ziemi odskakuję szybko do tyłu od napastnika. Mężczyzna około czterdziestki dobrze zbudowany mierzy mnie srogim spojrzeniem.
- Czy źle się wyraziłem na apelu? Ten koń jest dziki, nie jest jakąś przytulanką do przytulania, To jest dzikie sworznie, które mogłoby cię w każdej chwili zabić - mówi srogim tonem, a koń nadal szaleje. W życiu bym nie powiedziała, że jest dziki. Był prędzej potulny niestety bałam się powiedzieć tych słów na głos. I w ogóle skąd miałam wiedzieć skoro dopiero przyjechałam.
- Mistrzu ona chyba jest nowa - powiedział jakiś chłopak który wyłonił się za jego pleców. Dobra może nie chłopak tylko mężczyzna. Wyskoki umięśniony o brzozowych włosach i lekkim zaroście. Jak ja dziękuję, że tu jest oświetlenie. Muszę przyznać, że jest całkiem ładny, ale jak dla mnie za stary.

- Odprowadzę ją do internatu - powiedział chwytając mnie za łokieć i prowadząc. Wyrwałam mu się patrząc wrogo. Nie jestem jakąś jego marionetką by mnie prowadził. Trochę się zdziwił, że śpię w pokoju dla gości, ale po chwili odpuścił i poszedł a ja mogłam rzucić się na łóżko i teraz spokojnie spać.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka jak tam? Ta piosenka  jest jedną z moich ulubionych. Oto ona. Pozdrawiam i życzę powodzenia w egzaminach. Niestety też je piszę więc nie wiem czy rozdział pojawi się na czas bo teraz nie za bardzo mi wyszło ale się postaram :D Życzcie mi powodzenie ! :* 

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 13

Jadę już prawie 25 godzin z przerwami. W zamkniętym aucie z znienawidzona kobietą. Choć i tak, są to za łagodne słowa. Uczucie jakie darze do niej, są o wiele gorsze od nienawiści. Takiej osobie nie życzyłabym śmierci, a jej owszem. Tyle lat traktowała mnie jak popychadło i wreszcie się od niej uwolnię! Boję się tego, co tam zastanę. Za bardzo nic nie wiem o tej szkole. Jedynie małe wzmianki od mamy Mala. Nie było tego zbyt dużo. Tyle godzin ile jadę nie spałam. Po moich koszmarach nie czułam, się tak paskudnie jak teraz. Gdy wyszłam, ze szpitala praktycznie od razy zaczęłam się pakować. Zoey nie najlepiej zniosła tą nowinę. Pół wieczora płakała, a ja razem z nią. Musze zostawić najlepszą przyjaciółkę, bo moje życie się nieźle skomplikowało. Oczywiście ona nie wie kim jestem, i nie wie do jakiej szkoły jadę. Brak tych informacji to lepiej dla niej. Ułoży sobie jakoś życie.
Jedziemy wzdłuż trzy metrowego muru z kamienia. Czuję, że jest to już blisko. Po prostu czuję, moja senność poszła w niebyt, a ja sama mam ochotę wyskoczyć z auta i biec tak szybko jakbym mogła go wyprzedzić. Dziwne..
Po pięciu minutach auto wjechało przez dużą żelazną bramę, która nawet o północy robiła wrażenie. Tak dobrze, się spostrzegliście o północy. Dopiero teraz dojechałam. Cały teren jest oświetlony i gdzieniegdzie widać poruszające się sylwetki. Na sam ich widok ciarki mnie przeszły. Myślałam, że to będzie zwykła szkoła tylko, że z internatem ale to jest zamek! Samochód staną przed dużymi drewnianymi drzwiami. W nich stała drobna kobieta a koło niej dwaj dobrze zbudowani mężczyźni. Już mi tak prędko tam nie było. Szczerze trochę się przestraszyłam tych facetów. Biorę głęboki oddech i wychodzę, Kobieta z uśmiechem podchodzi do mnie i do "matki" . Muszę przyznać, że jest bardzo ładna. Gęste ponad łopatki blond włosy, szare prawie srebrne oczy i jasna nieskazitelna cera.
- Jestem *Cecile Whitehall dyrektorka tej szkoły, a ty na pewno jesteś Eve - uśmiecha się do mnie milo, a ja tylko skinęłam głową na co osoba koło mnie głośno prychnęła
- Oczywiście że to Eve - powiedziała z pogardą na co Pani Whitehall popatrzała jej prosto w oczy.
- Rozmawiam z Pani córką nie Panią. - odezwała się jadowicie. Jej wzrok powędrował na mnie i zapytała, już normalnie - Twoje rzeczy są w samochodzie?
Kolejne skinienie głową i już chcę iść po nie ale chwyciła mnie lekko za ramię. W tym samym czasie jeden z mężczyzn podszedł do bagażnika i zaczął wyjmować moje walizki. Dziwne jest uczucie jak ktoś robi coś z twoimi rzeczami.
- Wszystkie formalności mamy już za sobą, więc Pani córka od teraz jest pod pieczą szkoły, - powiedziała spokojnie, a ona po prostu skinęła głowa i poszła do auta. Nic, żadnego powodzenia, pa, albo chociaż głupiego uśmiechu. Kompletnie nic zero uczuć zero udawania. A czego ja się spodziewałam? Idę wielkim korytarzem , na ścianach wiszą lampy i co chwilę, są jakieś portrety i pejzaże. Dużo ozdób z ciemnego drewna np.: spirale, wyrzeźbione kwiaty i drzewa. Podłoga wyłożona czarnymi kafelkami z drobinkami białych kamieni. Za nami szli dwaj mężczyźni niosący moje torby.
Idziemy koło okien, które wychodzą na tyły ogrodu i jest tam ogród. Przed oczami znów przeleciała mi jakaś ciemna sylwetka. Zatrzymuję, się gwałtownie wlepiając wzrok w okno. Czy ja mam jakieś zwidy?
- Spokojnie, to tylko strażnicy - mówi Pani dyrektor, a ja wlepiam w nią pytające spojrzenie.
- By nikt nie wszedł na teren szkoły, ani nie wyszedł. Po szkole też chodzą - tłumaczy spokojnie - Dziś będziesz spała w pokoju gościnnym ze względu na twój późny przyjazd. Gdybyś teraz, się tam przeniosła wywołałabyś wielkie zainteresowanie i pobudziłabyś je.
Kiwam głową na co ona wzdycha.
- Odezwiesz się? Ja naprawdę nie gryzę - mówi zmęczonym tonem i dopiero do mnie dociera, że ona też nie mogła spać ze względu na mojego przyjazdu. Zrobiło mi się strasznie głupio z tego powodu.
-Y.. Ja.... Przepraszam - wyjąkałam zakłopotana.
- Nie przepraszaj. Tu nie masz się czego bać - powiedziała zatrzymując się przy jednych drzwiach. - Tu dziś będziesz spała. Dziś rano, albo przyjdę do ciebie ja, albo kogoś wyśle. Dobranoc.
- Dobranoc - powiedziałam wchodząc do pokoju. Moje marzenie to jedynie jak najszybciej pójść spać.
*Cecile - czyta się Sesil
                                                                      &*&
Życzę wam udanych świąt. Pysznego jajka, baranka i co tam jeszcze najważniejsze.

Trochę mnie niepokoi liczba spadających komentarzy. Komentarze jak coś można dodawać też z anonima :D       

niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 12

Siedzę na oknie patrząc się na ludzi wychodzących szczęśliwie ze szpitala. A ja? Muszę tu tkwić. Czemu? Bo nie wiadomo jakim cudem mały szczur mojej siostry dostał się do łazienki zanim ją zamknęłam. I jak na zawołanie ja zasnęłam, a on zaczyna szczekać wzywając wszystkich. To się nazywa nie udana próba samobójcza. Już wolałabym zostać znaleziona, niż uratowana dzięki temu szczurowi. Jestem tu już drugi dzień i mam dość! Nikt oprócz rodziców nie może mnie odwiedzać, nie mogę nigdzie wyjść i do tego szprycują mnie lekami.... Mam psychologa, na głowie który bardzo mnie wkurza. Jej zrozumienie mnie i moje braki odpowiedzi po prostu masakra. Myśli, że jak wyjdę ze szpitala to znów spróbuję się zabić. Szczerze mówiąc nie chcę, już. Oczywiście nie przez panią wypytam się o wszystko psycholog. Mama Mala mnie bardzo wspiera, nie to co moi "rodzice". Wyrządziła mi taki monolog, że normalne dziecko jeszcze raz chciało by się zabić. Coś typu "Jesteś wyrodną córką jak mogłaś nam coś takiego zrobić. Co teraz powiedzą ludzie. " i takie tam. O gorszych momentach szkoda gadać. Nie myślę już o sobie jako o potworze. Mama chłopaka jak się okazało ma na imię River (śliczne i wyjątkowe imię) zmieniła mi pogląd na tą sprawę. Na swoim przykładnie.
* Jakiś czas wcześniej *
- Ja, nie chcę tak żyć. Jestem potworem - szlocham jeszcze zachrypniętym i obolałym głosem po płukaniu żołądka. Mocno schowałam twarz w poduszkę. Wizyta "rodziców " jeszcze bardziej przekonuje mnie, że powinnam już odejść z tego świata.
- Eve.... nie myśl o tym tylko w zły sposób. Spójrz na mnie. Jestem lekarzem, praktycznie codziennie ratuję komuś życie. Dużo z nas jest nauczycielami, albo pełnią inne ważne funkcje. Uważasz mnie za potwora? - pyta mnie. Jej głos był tak spokojny tak miły, że wydawał mi się ukojeniem moich nerwów. Jej ręka cały czas głaskała mnie po plecach zataczając kółka. Spojrzałam na nią wycierając oczy.
- Oczywiście, że nie - niemal krzyknęłam potrząsając mocno głową dla potwierdzenia moich słów.
- To czemu uważasz siebie za niego?
- Bo nim jestem...
- A zanim, się dowiedziałaś o tym wszystkim byłaś nim? - pyta tym samym spokojnym głosem jakby tylko on ja wypełniał.
- Chyba nie - mówię zakłopotana
- Bo nim nie byłaś i nie jesteś. Moc to tylko mały dodatek do ciebie całej. To ty decydujesz jaka chcesz być tak jak zawsze. - mówi ciepło.
- Nie pomyślałam tak o tym - spuściłam wzrok a z moich oczu nadal leciały łzy.
- Jesteś taka jaka chcesz skarbie – powiedziała, a ja samoistnie się do niej przytuliłam. Zachowała się tak jak nigdy moja matka, także mnie przytuliła. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że od zawsze brakowała mi czułości ze strony matki. Nigdy nie byłam przytulana. Teraz było mi miło i ciepło w środku. Nie wiem kiedy ale zasnęłam na jej kolanach.
*teraz*
Niestety moje koszmary nie ustąpiły. Są teraz jakby urywkami ale nie zmienia to faktu że nadal są.
- Eve może poszłabyś do naszej szkoły. Poznałabyś więcej swoich rówieśników. - mówi mama chłopaka.
- Ale Mal mówił że tam tylko są ci których nie ma kto uczyć. A mnie ma niby uczuć pani Morgan - dodałam z niesmakiem.
- To nie prawda. Większość ma kto uczyć, ale oni sami chcą iść do szkoły. Mal i Lucas tak samo chcieli a teraz zrobili sobie wolne. A co nauki to i tak będzie cię uczyła Grace ale tam zadziej. No i będzie mogła wrócić na swoje stanowisko.
- Ugh.. czemu ona się na mnie tak uparła. - pytam posępnie.
- Ma powody skarbie.
- Mam nadzieję, że się wkrótce dowiesz od niej samej. Mogę cię zapewnić, że od niej się nie uwolnisz. Ale tam będziesz miała więcej spokoju. Jest tam naprawdę fajnie są różnie dodatkowe lekcje których w twojej szkole nie ma i będziesz miała pokój i jedną współlokatorkę. A twoi rodzice na pewno się zgodzą. - mówi bardzo pewnie jakby już wiedziała.

>>> - Zoey mnie zabije. - mówię smutno myśląc o tym że mam zostawić najlepszą przyjaciółkę pod słońcem, ale już chyba zdecydowałam. - Jeżeli będę chciała wrócić do tej szkoły będę mogła?

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, że wam się podoba. Moja głowa pęka..... Ta pogoda jest masakryczna,,,, 

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 11


 Stoję tam osłupiała, wpatrując się w nią z nienawiścią.
- Jak ty możesz decydować za mnie?! Nie jesteś moją matką. Jesteś jedynie moją nauczycielką! - krzyczę jej prosto w twarz, nie mogąc opanować złości.
- Chcesz wiedzieć kim jestem? Proszę bardzo. Jestem strażniczką wszystkich żywiołów, jedną z najpotężniejszego rodu czarnej magii i najpotężniejszą czarownicą na ziemi, więc odnoś się do mnie z szacunkiem, bo będziesz pod moją pieczą i ja będę cię uczyć. - odpowiada opanowanym, lecz tak groźnym głosem, że coś w środku mnie jakby chciało spełnić ten rozkaz, ale ja sama nie. Już miałam jej wykrzyczeć "Po moim trupie!", gdy znów się odezwała. - Opanuj się, bo inaczej twój demon zaraz tu zrobi zamęt, a dla ciebie to nie będzie przyjemne.
- Moje co?! Demon? - mój gniew nagle gdzieś uleciał i pozostało tylko zaskoczenie.
- Tak. Urodziłaś się z czarną magią, a z tym się wiąże noszenie w sobie demona. Nie jesteś jak te podróbki, które próbują być nami. Dzięki niemu jesteśmy silniejsi.
- Ale... ja nie chcę mieć w sobie demona. Nie mam w sobie demona. To niemożliwe. - jąkam się zakłopotana. Co ona wygaduje? Przecież to niemożliwe. "Tak jak magia" szepcze moja podświadomość.
- Możliwe i choć niezadowalające, prawdziwe. Nasi przodkowie zawarli pakt z diabłem i sprowadzili na nas tą klątwę. - zaniemówiłam, jestem potworem. Nigdy nie byłam święta, ale demonem?! I niby mam się cieszyć z tego powodu, że nasi przodkowie byli tak nierozważni? Jestem nosicielką małego diabła. Nie wiem czy to jest normalne, ale w tej chwili czuję wstręt do siebie samej. Ból, że taka się urodziłam. Moja prawdziwa matka się ode mnie odwróciła. Ojciec zginą, by ratować ją i mnie, a ja jestem potworem... Dopiero teraz to wszystko do mnie dotarło. Nie chcę taka być.
- Chcę wrócić do domu. - nawet nie wiedziałam, że te słowa wyszły z moich ust, dopóki nie odezwał się Mal.
- Odwiozę cię. Moja mama naszykowała dla ciebie ciuchy do przebrania na górze. - stoi przy mnie i chwyta moją dłoń
- A co z moją sukienką ?
- E..., tak... jakby... spaliłaś ją. - mówi zmieszany drapiąc się po karku, a ostatnie słowa wyleciały z jego ust tak szybko jakby liczył, że ich nie zrozumiem. 
Ale zrozumiałam i to tylko potwierdziło moje przypuszczenia, że jestem potworem. Niekontrolowana mogę zrobić komuś krzywdę. Albo co gorsza kogoś zabić. Ja po prostu nie mogę być taka. Chłopak zaprowadził mnie do góry bym się przebrała. Nawet nie wiem co na siebie zakładałam. Większość drogi przesiedzieliśmy w spiętej atmosferze.
- I co teraz niby ze mną będzie? Pójdę do szkoły takiej jak Hogwart i będę bawiła różdżką jak Harry Potter? - pytam oschle, a w moim głosie nie dało się nie usłyszeć sarkazmu, który cisnął mi się na język.
- Nie, do szkoły się ląduje tylko wtedy, gdy nie ma cię kto uczyć albo będziesz sprawiała ryzyko, że wydasz nasze istnienie. My nie używamy różdżek, ta moc jest w nas i my nią kierujemy.- nie mogę pojąć skąd się bierze jego spokój. Ja z chęcią pozbyłabym się już siebie z tego świata.
- Czyli ja tam wyląduje, bo nie ma mnie kto uczyć.... - stwierdzam chłodno.
- Nie, twoją nauczycielką zostanie Grace, czyli Pani Morgan.
- Wiem kim ona jest. - warczę wściekle - Po moim trupie, aby ona mnie uczyła.
- Ev... daj jej szansę, ona chce dobrze dla ciebie.
- Nie licz na mnie, nie ufaj mi. Tylko cię zranię. Trzymaj się z daleka ode mnie. - mówię mu prosto w oczy, gdy dojechaliśmy już do mojego domu.
- Dlaczego miałabyś to zrobić? - pyta.
- Ponieważ mogę. - mówię i wychodzę. 
On nawet nie zdaje sobie sprawy z tego co zamierzam zrobić. Nie chcę taka być, czuję się teraz zimna. Już nie rozpala mnie ten ogień co wcześniej. Jest tylko pustka, zimno i pogarda do samej siebie. Wchodzę do domu i szybko biegnę do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. Łzy cieką mi po policzkach. Tak lodowate jakby parzyły. Ręce mam sine aż niebieskie. W gruncie rzeczy jest to bardzo ładny kolor taki jak moją żyły. Idę do łazienki chwiejnym krokiem. Nalewam całą wannę zimnej wody. Wchodzę do niej w ciuchach i połykam garść tabletek, które nie wiadomo skąd wzięły się w mojej ręce. 
Mam wrażenie jakbym, jakbym dusiła się we własnej skórze.
Lustra zaczęły szeptać.
A cienie zaczęły obserwować.
Czuję się jakbym lunatykowała, gdy dopada mnie błoga ciemność
_________________________________________________________________________

I jak się wam podoba? Nie wiem co mnie wzięło by to napisać ale jakoś tak samo wyszło. c:

sobota, 14 marca 2015

Rozdział 10


Idę na dół po schodach. Nie wiem ile spałam, ale jest ciemno za oknem i zimno. Pierwszy raz od jakiegoś czasu jest mi zimno. Dziwnie się czuję z tą świadomością. Moje nogi dotykają zimnej podłogi aż przechodzi mnie dreszcz. Nawet ciepły koc, którym jestem otulona nic nie pomaga. Gdy wchodzę do salonu, w który jak teraz się spostrzegłam jest kominek na kanapie siedzi cała rodzina i...... Pani Morgan.... Krew odpłynęła mi z twarzy. Czy to jej głos słyszałam, nie wiem. Jej oczy były cale czerwone, a twarz spuchnięta od płaczu. Spojrzała na mnie, a w jej oczach widniał strach, ból i chyba udręk. Mal zerwał się na równe nogi i podbiegł od razu do mnie. Chwycił moją twarz w dłonie i dokładnie ją oglądał, ale ja ciągle wpatrywałam się w kobietę. Jej szare oczy mnie przerażały. Chłopak pociągną mnie na skażaną, kanapę a ja się w niego wtuliłam. Nie mogłam być na niego zła, przecież sama nie wiem czy to był sen czy nie. Obiecałam mu, że się postaram, a teraz oleję to wszystko. Jego rodzice wpatrywali się w nas. Wreszcie jego mama odważyła się i podeszła do nas. Jej ręka powędrowała na moje czoło.
- Jak się czujesz dziecino? - pyta miękkim aksamitnym głosem. Ma brązowe włosy i piwne oczy, ale nie jest podobna do Mala, bardzie do Lucasa czy raczej on do niej.
- Dziwnie. - odpowiadam tylko, a mój głos jest dziwnie stłumiony.
- Dziwnie to znaczy jak? - ta... zapomniałam, że jego mama jest lekarzem i to wszystko wyjaśnia.
- Pamiętam wszystko jak przez mgłę i jest mi zimno, a ja nigdy nie marznę. W głowie tak mi dziwnie... Nie potrafię tego wyjaśnić. - mówię, a ona robi dziwną minę
- Powinnaś jeszcze leżeć. Jesteś bardzo osłabiona, mogłaś stracić życie. A gdybyś teraz spadła ze schodów i złamała kark?- karci mnie surowym spojrzeniem takim jak na pewno karci swoich pacjentów.
- Właśnie, czemu mogłam zginąć ? Czemu jestem osłabiona?! Co się ze mną działo?! Chcę znać prawdę! - wstałam oburzona, podnosząc głos. Wszyscy wydali się zdziwieni moim wybuchem. Siedzieli jak osłupiali.
- Usiądź, a wszystko ci wyjaśnię. - jedyna osoba, której to nie zdziwiło jest Pani Morgan. Widziałam, że stara się być spokojna, ale targają nią jeszcze inne emocje. Posłusznie wykonałam jej polecenie krzyżując ręce na piersi.
- Może zacznijmy od tego, że twoi rodzice nie są twoimi rodzicami.
- A kto...? - przerwała mi.
- Jak będziesz mi przerywać niczego się nie dowiesz. Dla mnie też jest to trudne. Ona rodziła w tym samym czasie co twoja matka, ale w przeciwieństwie do niej ona nie chciała mieć dziecka, bo o ile mi wiadomo puściła się na imprezie. Głodowała, by nie urodzić dziecka i zgodnie z jej zamiarami dziewczynka umarła dzień po narodzinach. Tobie groziło niebezpieczeństwo, ponieważ bali się, że będziesz za silna i odziedziczysz moc po matce i ojcu. Korzystając z okazji, by cię uratować ona zamieniła cię z martwą dziewczynką i wyszło, że jej dziecko umarło, a ty żyłaś jak dotychczas normalnie. W dniu siedemnastych urodzin twoja moc się aktywowała i wybrał cię ogień.
- Chwilę, chwilę. Nie rozumiem jaka moc, jaki ogień ? - pytam ponieważ mam wielki mętlik w głowie.
- Różnie nas nazywają czarownicami, wiedźmami, przeklętymi, obdarzonymi.Twoja moc, którą zawsze miałaś, ale słabą aktywowała się. Jest pięć żywiołów. Duch, woda, ziemia, ogień, powietrze są one pojedynczo, ale także są złączone razem. Wyobraź sobie jak leżą na bokach pentagramu, a w środku są połączone. Pomyśl sobie, że to są duszyczki i każda z nich wybiera jednego nosiciela. Ci nosiciele mają potężną moc. Myślano, że ogień więcej nie wybierze nikogo, bo nie wybrał nikogo od parudziesięciu lat, ale on, na to wygląda, że czekał na właściwa osobę. Jesteś jego strażniczką. Zwykła czarownica musi się podeprzeć na czymś, by próbować kontrolować żywioł. Musi mieć dużo wody albo ognia, ale i tak to jest dla nich bardzo trudne i niewielu to potrafi. One nie lubią się łatwo dawać wykorzystywać, a ty możesz ognia używać bez wysiłku. Więcej ci powiem jak wydobrzejesz. - przez cały czas mówiła bardzo spokojnie, ale nerwowo chodziła po pomieszczeniu. Gestykulowała rękami. Rodzice chłopaka ulotnili się nie wiadomo gdzie, a my zostaliśmy we troje sami.
- Powiedz mi tylko kim są moi rodzice. - powiedziałam błagalnym głosem, w którym można było wyczuć, że zbiera mi się na płacz. Z całej wypowiedzi zrozumiałam tylko fragment o moich rodzicach nic więcej. Spojrzała na mnie lodowato i również tak się odezwała.
- Twój ojciec zginął ratując ciebie i twoją matkę, a jej nigdy nie spotkasz.
- Co!? - pisnęłam


                                                            &^&
Wiem że krótkie i takie se.. ale pisałam to trzy godziny i tak topornie mi szło. Jeszcze w szkole kilka kartkówek dzienne i nie raz sprawdziany.. Mam nadzieję, że wy macie lepiej i że się stęskniliście 

niedziela, 1 marca 2015

Przepraszam

Przepraszam, że nie ma jeszcze rozdziału, a powinien być ale wena mnie opuściła na dobre. Postaram się jak najszybciej to nadrobić. Jeszcze świadomość, że osoby które komentowały odeszły (a te komentarze były dla mnie ważne) nie poprawia mi weny.. Przepraszam:C

środa, 18 lutego 2015

Rozdział 9

Obudziłam się, ale nie chciałam otwierać oczu. Choć pomimo, że tego nie robiłam strasznie mnie piekły. Głowa pulsuje, a ciało piekło. Co ja wczoraj robiłam? Pamiętam wszystko jak za mgłą. Sukienka, tańce, naszyjnik, pocałunek, zakład, auto, dom, wannę i ciemność. Co się działo? Otworzyłam niechętnie oczy i rozejrzałam się. Paliła się tylko niewielka lampka przy łóżku, która dawała niewiele światła. Wszystkie meble były wykonanie z ciemnego drewna ze złotymi zdobieniami. Wyglądały na bardzo stare. Ja natomiast leżałam na ogromnym łóżku przykryta granatową pościelą. Powoli chcę wstać i dostrzegam, że mam na sobie tylko męską koszulkę! Bez stanika! Jedynie majtki są moje. Wstałam niepewne i od razu runęłam na ziemię. Czemu wszystko mnie boli? Muszę do toalety... Podpieram się o szafkę, czekając aż moje nogi się ustabilizują. Powolnym krokiem udaję się do drzwi. Gdy je otwieram, słyszę jakieś głosy. Podpieram się o ścianę i zmierzałam w stronę schodów. Głosy były coraz głośniejsze, więc usiadłam na schodach i zaczęłam słuchać. Wiem, że to nie w porządku, ale co mi tam może się czegoś dowiem.
- I co zamierzasz teraz zrobić? - pyta męski głos
- Nie mam pojęcia. Myślałam, że przyjmie to normalnie, ale sam widziałeś mało nie umarła. Boże, co ja mam zrobić? - odpowiada bardzo znajomy głos kobiety, ale przez ból głowy nie mogę skojarzyć kto to jest.
- Powiedz jej prawdę.
- Prawdę? Jak ty sobie to wyobrażasz? Jako ona to przyjmie?
- A skąd mam wiedzieć? Mogłaś nie wracać.
- Przez tyle lat była bezpieczna pod rękami tej jędzy, a teraz wybrał ją ogień i wszyscy się o niej dowiedzą. Czemu musiał wybrać ją?
- Powinnaś się cieszyć. Ty jesteś obdarzona wszystkimi pięcioma żywiołami. Jesteś ich strażniczką. Pamiętaj, że tylko jedna osoba może być strażnikiem żywiołu, a ty nią jesteś, bo one cie wybrały. Jesteś najpotężniejsza. Jesteś Blackhell i ona także.
- A c,o jeżeli czwórka strażników się o niej dowie i będą chcieli ją zabić? - pyta spiętym głosem.
- O ile wiem reszta uprawia białą magię, a wy macie czarną we krwi tak samo jak my.
- Ale jak jej to wszystko wyjaśnić? Jak powiedzieć jej, że wychowywała się w przybranej rodzinie? - pyta zrezygnowana, a ja zamarłam. Czy to jest o mnie? Ale jak to możliwe? Przecież to wygląda jak jakiś urywek snu czy filmu. Przecież oni gadają o magi! Ale czemu to tak mnie wkręciło, ja się pytam? Czemu po części w to wierzę?
- Nie możesz jej długo ukrywać. Jej ani prawdy przed nią. Kiedy się obudzi, wszystko jej powiedz.
- Ja się z tym zgadzam. Ona z niewiedzy cierpi. Nie chcę, by cierpiała z takiego głupiego powodu. Albo ty jej to powiesz albo ja. - Mal! To był głos Mala! Ale o co mu chodzi?! Co on tam robi? To musi być jakiś nienormalny sen, a na dyskotece coś mi dorzucili. Na pewno tak musi być.
- Ty i tak dzieciaku za dużo jej powiedziałeś.
Idę jak najciszej do pokoju, w którym byłam. Mam nadzieję, że jak wstanę to będę w swoim łóżku. Jestem już na górze, ale nie wiem, które to są drzwi. Jest ich tak dużo. Idę w głąb i dostrzegam jedne uchylone, a w nich lekkie światło. Podchodzę i to jest ten pokój. Zamykam jak najciszej drzwi i idę do łóżka. Od razu zasypiam.

_____________________________________
Przepraszam za opóźnienie i kiepski rozdział


poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 8

I dałam się zaciągnąć. Nie żałuję tego. MUZYKA jest świetna! Zabawa również! Zoey nie daje mi chwili wytchnienia, choć chłopacy siedzą i odpoczywają. Kręci mną we wszystkie strony, a ja śmieje się jak głupia. Czemu? Może na serio coś brałam tylko o tym nie wiem. - Zo daj odpocząć, ja ledwo dyszę. - pociągam ją do siebie starając się przekrzyczeć muzykę. 
- Nie bądź cienias. - śmieje się ze mnie. 
- Odpadam, jestem cieniasem. Nie mogę dorównać tobie. Jedynie na co mnie jeszcze stać to wolny taniec. Idź do Lucasa na pewno już odpoczął, możesz go męczyć. - odparłam, śmiejąc się, że wrobiłam biednego chłopaka. Przy Zo nikt nie wytrzyma długo. 
- Lucas oddaję ci twoją zgubę mam już jej dość. - powiedziałam, spychając go z miejsca i siadając koło Mala. 
- Ej nie ma tak małpo. To nie fair, tańcz jeszcze nogi mi odpadają. - biedak się żali 
- Och wybacz, ty nie masz szpilek. - podniosłam nogę do góry, pokazując mu je - Sam się na to pisałeś przy Zo nie ma równych. - zaśmiałam się, układając wygodnie na krześle. 
- Padnięta? - szepcze chłopak, podając mi butelkę wody. 
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Dzięki. - wzięłam butelkę i zaczęłam pić. Wypiłam połowę. Po chwili położyłam głowę na ramieniu Mala, który przygarnął mnie ramionami.
- Tylko mi tu nie zaśnij. - szepcze mi do ucha.
- Nie mogę obiecać....
Nie wiem ile czasu mięło,ale gdy się ocknęłam w sali było mniej osób, nieznacznie, ale mniej. Jak ja mogłam przysnąć w takim hałasie? Nie mam pojęcia, ale akurat zaczęła się wolna piosenka.
- Idziemy zatańczyć - szepcze chłopak ustami łaskoczą mnie w ucho.
- Mym....
Powoli się podnoszę, a on za mną. Chwycił moją rękę i zaprowadził na środek sali. Chwycił mnie delikatnie w tali i zaczął kołysać. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a twarz przyłożyłam do klatki piersiowej. Matko, jak on cudowne pachnie... Zamknęłam oczy, rozkoszując się jego dotykiem, zapachem, całym nim.... O matko! Czy ja się w nim zakochałam?! Ważniejsze pytanie czy on się we mnie zakochał! Teraz zdałam sobie sprawę z tej całej sytuacji. Jego troskliwość do mnie, pocałunek na korytarzu, przytulanie.... Obrazy przelatywały mi przed oczami i za każdym razem widziałam jego oczy. Nie chcę się zakochać. Raz już się zakochałam i nie wyszło mi to na dobrze. On stał się potem nachalny. Dotykał mnie wtedy, gdy tego nie chciałam zmuszał mnie do całowania. Traktował jak swoją własność. Nie chcę tego już nigdy powtarzać. Ale Mal taki nie jest. Mam nadzieję, że się taki nie stanie.
- Hej, co się dzieje?
- Nic.
- Jak to nic? Cała zesztywniałaś. - podnosi mój podbródek, a ja odwracam wzrok.
- Po prosty coś sobie przypomniałam. Proszę nie wracajmy do tego - wtuliłam się w niego 
- Odbijane! - krzyknął ktoś za moimi plecami. 
Odwróciłam się, a tam stał Michael z klasy Mala! Patrzy na chłopaka, a ten podnosi ręce w geście poddania i odstępuje krok ode mnie. Tchórz! Na szczęść zaczął się nowy kawałek znacznie szybszy. Chłopak przysunął się do mnie i zaczął tańczyć, a ja stałam jak słup. Odwierciłam się na pięcie i ruszyłam w kierunku drzwi. Ale ten idiota chwycił mnie za rękę i przyciągną do siebie. Chwycił moje biodra powodując, że musiałam być jeszcze bliżej niego. 
- Nie rób mi tego to tylko zakład. Mam z tobą zatańczyć i cię pocałować, nic więcej. - zaśmiał się szyderczo 
- I nic więcej. Jeżeli zaraz nie zdejmiesz tej ręki i nie pójdziesz do swoich koleżków to tobie stanie się coś więcej i to nie będzie przyjemne. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby 
- Kociak pokazuje pazurki.. Lubię takie - znów się zaśmiał. Nie myślałam po prostu wzięłam zamach a moja pięść trafiła w jego policzek. 
Odwróciłam się, nie patrząc w jakim jest stanie i szybko wyszłam na zewnątrz. Słyszałam jak Mal za mną biegnie i mnie woła, ale nie zwracałam uwagi. Zaczęłam biec sama i nie wiem czemu chciało mi się płakać. Fala smutku jaka na mnie spadła była nie do wytrzymania. Nogi się pode mną ugięły, w głowie zaczęło mi się kręcić, a skóra parzyła mnie niczym żywy ogień. Co się ze mną dzieje?! Krzyczę z bólu mocno trzymając się za brzuch.
- Boże, Eve co ci jest. Czemu uciekłaś. - chłopak znalazł się przy mnie w mgnieniu oka
- Odejdź! Dla ciebie też jestem tylko zabawką do zakładu?!
- Co?! Nie. Ev ja nic nie wiedziałem, proszę wybacz na prawdę nic nie wiedziałem - nie odpowiedziałam tylko krzyknęłam z bólu całkiem runęłam na ziemię. - Nie, nie teraz proszę nie teraz! - krzyczy biorąc mnie na ręce i biegnie do samochodu. 
- Zostaw mnie - szepczę w jego ramię 
- Nie - powiedział, wsadzając mnie do samochodu. Ruszył z piskiem opon. Wydawało mi się jakbym paliła mu siedzenia, a w mojej głowie co chwile wybuchała bomba. 
Łzy leciały mi po twarzy ciurkiem, nie mogłam się powstrzymać od krzyków. Boże, to tak strasznie boli! Nie wiem kiedy zatrzymaliśmy się pod dużym, pięknym domem, ale nim się obejrzałam już byłam w środku w ramionach Mala.
- Mamo! Mamo!
- Co się dzieje? - za rogu wychodzi młoda, szczupła kobieta z uśmiechem na twarzy. Gdy mnie zobaczyła uśmiech od razu zszedł jej z ust i podbiegła do wijącej się mnie
- Mal zanieś ją szybko do łazienki i połóż w wannie! Odkręć zimną wodę, trzeba ją jak najszybciej schłodzić, bo może tego nie przeżyć! Ben! Przynieś do łazienki cały lód, a ja dzwonię do Grace! Sama sobie nie poradzę! - słyszałam jak jeszcze coś krzyczy, ale mój mózg nie mógł tego zrozumieć. Słyszałam tylko pulsującą w moich żyłach krew i szybkie bicie serca. Leżałam w wannie, a na mnie leciała niby lodowata woda, ale tego nie odczuwałam. Jedynie co odczuwałam to paląca skóra. 
Mama Mala wróciła chwyciła mnie za rękę i zaczęła szeptać niezrozumiałe mi słowa. Jakiś mężczyzna (pewnie jego tata) zaczął wsypywać lód do wody. Obraz zaczął rozmazywać się mi przed oczami. Ostatnie co zobaczyłam to panią Morgan wpadającą z przerażeniem do łazienki i myśli. Czy ona ma na imię Grace? Czym ja jestem? I zapadła ciemność....
                                                      ^^*^^
Hejka. Jak zwykle nie na termin :D
Nerdzie dołączysz do bloga?
 
http://excellent-city.blogspot.com/
Tamte są mocno rozwinięte a w tym jestem od początku. Jak coś pisz na hw :*  

sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 7




Nie rozumiałam tej sytuacji. Wszystko zdawało mi się takie dziwne. Krwotok zdarzył się jeszcze dwa razy od tego czasu. Na moje nieszczęście raz przy Malu, który stał się okropnie nad opiekuńczy. Każdą przerwę spędzimy we czwórkę. Zoey cały czas zarywa do Lucasa co wyszło jej na dobre, ponieważ w końcu ją zaprosił. Skacze ze szczęścia jak nienormalna. Tylko ja wiem, że w tym miał małą część jego brat.
- Ziemia do Eve! No już przestań marzyć tylko się ubieraj! Za godzinę będą chłopaki, a ty jeszcze nie naszykowana! - krzyczy na mnie podekscytowana przyjaciółka.
- No już, już idę. - wzięłam swoją sukienkę i ruszyłam do łazienki. Na dole miała falbany sięgające mi do ud wiązany lekko tył. Połowę pleców mam odkryte, a na brzuchu kilka specjalnych nacięć przez, które widać skórę. Rajstopy pocięte poprzek i do nich czarne buty na średniej koturnie.
- Zawiążesz mi bardziej tył? - pytam dziewczynę, gdy wychodzę z łazienki.
- Jasne. – podbiega do mnie i zawiązuje. 
W przeciwieństwie do mnie ona jest już gotowa. Swoje blond włosy natapirowała, czerwona sukienka idealnie podkreśla jej kształty. A buty są boskie, piętnastocentymetrowa szpilka idealnie pasująca do sukienki. W porównaniu do mnie ona w tym wygląda cudownie.
- Dobra, siadaj. Teraz włosy. - i już po chwili wiem, że moje włosy nienawidzą tapirowania. 
Zrobiła mi zabójczego koka, a po bokach zostawiła kilka pasemek. Według mnie on wygląda jakby zamieszkała tam zwinięta wiewiórka tylko, że kolor nie pasował. Mocny, czarny makijaż i trochę białego pudru i byłyśmy gotowe.
- Dziewczynki schodźcie chcę wam zrobić zdjęcie i wasi goście już są! - pani Redbire była również podekscytowana jak córka.
- Już idziemy. – krzyczy Zoey, chwytając mnie za rękę i ciągnąc na schody, ale ja stoję jak wryta. Nagle oblał mnie strach.
- No, chodź. Musisz mu się jak najszybciej pokazać, nie po to tyle się męczyłam.
- A co, jeżeli mu się nie spodobam? Nie schodzę, wolę nie ryzykować. – chwyciłam się mocno drzwi. 
Co z tego, że zachowuję się jak mała dziewczynka, która się boi pokazać chłopakowi w sukience. Gdyby to był jeszcze normalny chłopak. Ale on? Nie jest normalny. Nie wiem jakie ma upodobania. A jeżeli mnie wyśmieje? Nie przeżyłabym tego. Zoey wyciągnęła telefon, coś zaczęła tam robić. Po chwili schowała go z uśmiechem na twarzy.
- Co ty zrobiłaś? - pytam niepewnym głosem, a ona tylko chwyciła moją rękę i znów zaczęła ciągnąć. 
Po chwili na schodach było słychać czyjeś buty. Myślałam że to mama Zoey, ale po chwili moim oczom ukazał się Mal. Miał słodko rozczochrane włosy, na koszuli różne rozdarcia, a spodnie prawie w strzępach. Podchodzi do mnie i zabiera rękę z klamki przyciągając również do siebie.
- Teraz się mnie wstydzisz? Wyglądasz pięknie jak zawsze. Proszę, nie wstydź się mnie. Nie mnie. - może to się wydaje dziwne, ale przez ten krótki czas bardzo się do siebie zbliżyliśmy. 
Tylko, że ja się go nie wstydzę, raczej boję się jego zdania. Boję się, że powie coś przez co będę cierpieć, a ja nie chcę cierpieć z jego powodu. Popatrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się, dając znać, że już wszystko dobrze. Odwzajemnił się tym samym. Wzięliśmy się za ręce i zeszliśmy do reszty. Tam już Zoey pozowała do zdjęć.
- Dzieci chodźcie, wasze zdjęcia tez chcę mieć! - krzyczy do nas uradowana mama przyjaciółki.
Pozowaliśmy wszyscy razem. Raz ze mną był Lucas, a z Zo Mal i tak na zmianę. Wszyscy już całkiem zapomnieli o wcześniejszej sytuacji. 
Przyjaciółka podarowała mi piękną bransoletkę z literami BFF i ona ma taką samą. Jest piękna. Bardzo się cieszę, to mój pierwszy prezent urodzinowy i a drugie życzenia. Pierwsze było od jej mamy.
W sali dudniła głośno muzyka. Przeraziłam się, widząc niektóre przebrania. Skąd ludzie biorą takie pomysły? Zabawa się dopiero zaczęła, a już wszyscy bawili się w najlepsze. Na pewno większość z nich jest napita jak na każdej imprezie. Skakałam, krzyczałam po prostu szalałam. Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło, ale czułam się wspaniale. Moje włosy całkiem się rozwaliły i teraz były wolne. Mal kręcił mną, brał na ręce, podrzucał. Teraz nie czułam żadnego wstydu, byłam wolna i wykończona. Chłopak musiał to zobaczyć, ponieważ wziął śmiejącą się mnie i wyszedł z sali. Położył mnie na ławce głowę dając na swoje kolana. 
- Dawno nie widziałem cię takiej szczęśliwej - powiedział, uśmiechając się szeroko. 
- Bo dawno nie byłam. Czuję się jakbym coś brała, ale nie brałam prawda?
- Nie, nie brałaś. - zaśmiał się - Mam coś dla ciebie.
Zmarszczyłam brwi i usiadłam. Wstał i zaczął grzebać w kieszeni, aż wyciągnął piękny naszyjnik w kształcie księżyca

- Proszę to dla ciebie z okazji twoich urodzin. Wszystkiego najlepszego mała. - patrzyłam z otwartymi ustami to na niego to na naszyjnik. 
- Nie mogę tego przyjąć, to zbyt drogi prezent. - był na pewno drogi, ponieważ był srebrny.
- Hym... to zrobimy tak, ty weźmiesz naszyjnik, a w zamian mi coś obiecasz. - uśmiecha się szeroko.
- Co mam obiecać?
- Że nigdy go nie zdejmiesz i będziesz ze mną pomimo tego co się niedługo zdarzy. Nie zostawisz mnie. - patrzył na mnie, a w jego oczach było widać strach.
- Nie mogę obiecać ci czegoś, czego nie wiem, ale mogę obiecać, że się postaram. Co się ma zdarzyć?
- Dziś się dowiesz. - mówi smutno - Ale chyba z naszyjnikiem możesz obiecać?
- Mogę. Co się ma wydarzyć. - pytam, gdy już zapina mi łańcuszek 
- Nie mogę ci powiedzieć, bo uznasz mnie za wariata, ale bądź pewna, że zawsze będę przy tobie. 
- To będzie przyjemne czy nie? Czemu miałabym cię za takiego uważać? Proszę, powiedz. - mówiłam błagalnym głosem. 
- Nie mam pojęcia czy będzie przyjemne czy nie. Nie mogę ci powiedzieć i proszę nie naciskaj, dowiesz się niebawem.
- Ale... - przysunął się szybko do mnie i pocałował długo i słodko. Oniemiałam.
- Proszę nie myśl o tym. Chodźmy i korzystajmy z czasu, który został nam jeszcze. - trzyma moją twarz w swoich wielkich dłoniach.
- Dobrze,,,
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak długo nie pisałam. W szkole zawalają nas sprawdzianami i kartkówkami i do tego kompletny brak weny. Mam nadzieję,  że was tak nie zawalają. XDXD  Dziękuję  greenmir!

Nerdziku jesteś na jakiś fajnych blogach ? Miastach lub Akademiach ? 

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 6

No to się zaczyna.... Przyszła moja wychowawczyni kazała mi się przebrać powiedziała że zaraz mam się udać do jej gabinetu. Wiedziałam co mnie czeka i się tego obawiałam. Miałam tak świetny humor po spotkaniu z Malem na przerwie. I co teraz ma mi to wszystko popsuć matka? Oby się myliła i nie było jej tam.  Zoey była wściekła, że jej o tym nie powiedziałam. A czy miałam się chwalić ? Tym, że oblewam naukę ? Idę powolnym krokiem prze korytarz aż dotarłam do odpowiednich drzwi. Już mam sięgać po klamkę ale waham się. Może mam szansę jeszcze uciec? Nie wiem czego się tak boję ale nie chcę tam wchodzić. Powolnym krokiem cofam się do tyłu wpatrując się w drzwi. Czyjaś dłoń dotknęła mnie w ramię. Pisnęłam i szybko obróciłam się w tym kierunku. Pani Morgan uśmiecha się do mnie szeroko. Skąd ona się tu wzięła przecież korytarz jest pusty bo są lekcje. Trudno byłoby je nie usłyszeć w tych obcasach. Musiałam nieźle się zamyślać skoro jej nie słyszałam. Przełknęłam ciężko ślinę i zdałam sobie sprawę, że ona się ze mnie śmieje. Tja tja bardzo śmieszne. Wchodzę do gabinetu i siadam koło matki która od razu się poderwała na równe nogi gdy zobaczyła wchodzącą nauczycielkę.
- Nie życzę sobie by ta osoba była przy tej rozmowie - warkot skierowała na moją wychowawczynię która najwyraźniej była zaskoczona jej zachowaniem, Zawsze była taka opanowana przy ludziach, a tu proszę. Musiałam odkaszleć żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
- Przepraszam bardzo, ale po pierwsze pani Morgan nie jest tu dla pani tylko dla pani córki, a po drugie musi tu być. - odpowiedziała spokojnym głosem
- A jeżeli ja ani moja córka nie chcemy by tu była?
- Ja chcę - odpowiedziałam stanowczo zrobiłam to tylko po to by jej dokuczyć. Zmierzyła mnie zimnym jak lód wzrokiem i usiadła choć nie spuszczała oka z kobiety która nadal wydawała się rozbawiona pomimo wcześniejszej sytuacji.     
- No to zaczynamy... - po tych słowach całkiem się wyłączyłam. Wpatrywałam się w las za oknem. Był tak spokojny, a w lekkim słońcu wyglądał tak przyjemnie. Choć po chwili moją uwagę przykuł duży pies który siedział na skraju. Przez słońce odbijając się od jego sierści nie mogłam określić czy jest rasowy czy nie. Wyglądało jakby na mnie spoglądał choć to niemożliwe bo jest tu tyle okien.
- Jak mogłaś doprowadzić się do takiego stanu - otrzeźwił mnie surowy głos matki
- A jak myślisz przez kogo to wszystko się stało - spojrzałam na nią znacząco czując nagle narastającą złość.
- Teraz się nie wykręcaj tu mi jesteś po prostu leniwa.
- No i co teraz zaczniesz się na mnie drzeć tak przy innych osobach. - warknęłam czując, że robi mi się nagle strasznie gorąco i nie mogę wsiąść oddechu. Wszystkie kartki spadły z biurka, a ja zatoczyłam się do tyłu spadając ciężko na krzesło. Przyłożyłam rękę do ust, a gdy ją odsunęłam była cała we krwi która ciekła mi z nosa.
Eve..! - ktoś do mnie podbiegł i podłożył coś by zatamować krwawienie ale nie wiedziałam kto widziałam tylko czarne plamy - Zaprowadzę ją do pielęgniarki..

Nie wiem co się działo jakbym straciła przytomność ale tak jakoś jakby nie. Pamiętam kawałek korytarza i nagle znalazłam się u pielęgniarki która kazała trzymać mi nisko głowę. Wiedziałam jeszcze z boku jedną osobę panią Morgan. Trochę to dla mnie dziwne że tak się o mnie troszczy.                  
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nareszcie dodałam XD. Przepraszam, że tag długo i jeżeli są jakieś błędy również. Na szczęście problem z tłem nareszcie naprawiłam :D